sobota, 3 września 2016

"Cudze chwalicie swego nie znacie". Włoskie i polskie przedszkole.


W ubiegły czwartek pierwszego września w Polsce rozpoczał się nowy rok szkolny w  przedszkolach.  Mój niespełna 5 letni synek Manuel po raz pierwszy ruszył do swej nowej grupy pięciolatków.

Wcześniej uczeszczał do żłobka i przedszkola we Włoszech, gdzie do marca tego roku mieszkaliśmy.


Villa Stalder - Asilo, Nido, Genua, Włochy.


 I absolutnie nie chciał słyszeć o pójściu do jakiegokolwiek przedszkola....
Manuel miał bardzo negatywne emocje i prawdopodobnie takze doświadczenia, choć sam nie umiał jeszcze mi ich opisać. Na jakiekolwiek próby rozmowy jeżył się krzyczał i złowrogo jakby warczał. A panie z włoskiego przedszkola zawsze uśmiechały się twierdząc hurraoptymistycznie, że wszystko jest super - "tutto bene" .  Ehhh.... Ale matki czują, że coś jest na rzeczy.


Zjerzony Manau we Wloskim przedszkolu 

Za nami kilka miesięcy życia w Polsce. Wyciszania emocji dziecka. Pokazywania mu, że nie wszystkie dzieci są wredne. Demonstrowania, że w Polsce nawet psiaki są przyjazne. Najbardziej własnie to pieski zaskoczyły malca, odskakującego od choćby mikroskopijnego pimpka. Dziwiło go, że psy, które chodzą luzem - są grzeczne, przyjazne, nie gryzą i nie rzucają się. Te na smyczach też.
Zaskakiwał poziom grzeczności dzici spotykanych na placach zabaw. Stopniowo maluch z drażliwego, impulsywnego buntownika zaczął zmieniać się w ciepłe, pogodne i otwarte dziecko.  Oczywiście nadal z charakterem. Gdy wyczuwałam, że ma chwile, gdy zaczyna myśleć pozytywnie o przedszkolu, podrzucałam pojedyńcze hasła podsycające pragnienia zabaw z dziecmi.

Jedno z pierwszysch spotkań syna z polskim przedszkolem podczas imprezy w dzień dziecka 2016

 I powoli wręcz zatęsknił za innymi dziećmi. Kimś, kto by za nim nadażył na placu zabaw. Bo mama jest niemal jak dinozaur i się nie nadaje do wszystkiego, nie umie się tak bawić, nie chce tyle zjeżdzać na zjeżdzalniach i skakać w piłkach. Woli siedziec i czytac. Nudy.

 Nadszedł pierwszy dzień. Mimo przygotowywania malca, spodziewałam się płaczu, jakiegoś szarpania za rękaw, a moze nawet histerii.
A w rzeczywistości: nic a nic. Zero płaczu i scen.
Dziecko szybko złapało nową nauczycielkę za rękę. Ze spuszczona głową przytuliło się i dało buziaka na pożegnanie. I powędrowało z ukochanym pluszowym konikiem do reszty dzieci.
Zgodnie z obietnicą wróciłam po niego szybciej. Zastałam dzieci na dworze. Manuel biegał jak nakręcony, by za chwile bawić się łopatką, a w kolejnej sekundzie zaliczać zjazd ze zjeżdzalni.
Pani sympatyczni "się skarżyła", że nie nadąża wzrokiem za nim.
Gdy synek mnie dostrzegł, zaczął płakać i błagać mnie, abym pozwoliła mu jeszcze pobawić się z innymi. Płaczu z tego powodu się nie sodziewałam!
Duma mnie rozparła !


Wieczorem w domu Manu namawiał mnie bym znowu zaprowadziła go ponownie. Zapytałam czy dzieci były grzeczne, czy może biły, popychały i kopały?. Usłyszałam: "nie". Powiedziałam, podpuszczając go nieco, że w takim razie dzieci zachowywały się tak jak te we Włoszech? Usłyszałam: "nie". Zdziwiona, szybko zapytałam co robiły dzieci we Włoszech.
Usłyszałam, że tam dzieci "biły, kopały, popychały, a do tego zabierały zabawki.  I, że dzieci w Polsce są dużo grzeczniejsze".

I jak miał mi wczesniej maluch wyjaśnić, czemu tak nie chce iść do przedszkola, skoro nie miał porównania? Uważał za "normę" zachowanie włoskich dzieciaków. A sam był wychowywany w duchu polskiej grzeczności, więc przypuszczam, że mogło być mu tam cięzko odnaleźć się w istnej dżungli włoskiego "asilo".

*****

Tu dodam jeszcze, że tylko we Włoszech zdarzyło mi się widzieć, obrazki takie jak ten:

 Na zjeżdzalni dziewczynka zaczyna zjeżdzać, a niecałą sekundę potem, skacze za nią rozpędzona druga dziewczynka wpadająca na pierwszą z impetem. Za chwilę płacz obu istot.
Podrywa się jedna matka i krzyczy na drugą.
Ale uwaga, uwaga. Przecieram oczy ze zdumienia.
 Nie krzyczy matka pierwszej dziewczynki, na którą wjechano, ale wrzeszczy agresywnie matka drugiej dziewczynki na matkę pierwszej. Krzyczy "czemu  jej córka nie zdjeżdżała szybciej i blokowała zjeżdzalnie, że sama sobie jest winna".

Zatkało mnie z wrażenia.
Dodam, że widziałam dobrze całą sytuację i absolutnie nie było tu blokowała zjeżdzalni przez pierwszą dziewczynkę, a zdecydowanie ta druga wjechała jej na plecy. Wyszłam speszona, szukając lepszego miejsca do zabaw Manuelka. "Harpie", te duże, czy małe, nie stanowią dobrego towarzystwa.


Widok na morze z parkuw Nervi, w którym widziałam sytuację . 


Dopiero po dłuższym mieszkaniu w tamtej okolicy i  po kilku nieco podobnych sytuacjach   zrozumiałam, że takie zachowania, to kwestia mentalności. Innego wychowania.

Po tych zdarzeniach starałam się nawet rozpuszczać maca, tak by bez probemu był bardziej asertywny,  a czasem wręcz niegrzeczny. Po to by umiał sobie radzić w dzungli. Mówić i zachowywać się w taki sam sposób jak koledzy z przedszkola.



Manuel z  wyjatkowo miłą  włoszką Irene na placu zabaw 

Dzieci na placu uśmiechniete, bawiły się razem, nawiązywały przyjaźnie. Z pozoru piękny obrazek, podobny jak te z polskich placów. A jednak Manuel co raz bardziej bronił sie przed przedszkolem, jeżył, krzyczał. I nie umiał mi wyjaśnic dlaczego.

***

Dodam jeszcze coś osobistego. Raz przyniosłam, ze żłobka 2,5 letniego wtedy synka z mocnym skaleczeniem warg i opuchniętą buźką. Gdy pytałam co się stało słyszałam, że to nic takiego. "tutto bene" . Przy dociekaniach i poważnych naciskach dowiedziałam się, że Manuelek dostał kopniaka w zęby od dziecka!  Gdy zapytałam jak to możliwe, gdzie były w tym czasie nauczycielki? Usłyszałam, że przecież one nic nie mogły zrobić, bo tamto dziecko kopnęło "w odwecie", za to, że Manuelek trzmał go za rękę. Szok !!!! Oczy przecierałam z wrażenia. Dzieciątko w traumie.
Idąc tym tokiem myślenia,  kilka lat pozniej jakiś dzieciak będzie strzelac do drugiego, a włoscy wychowawcy powiedzą, że nic nie mogą zrobić, bo "to był odwet"???


Manu we włoskim przedszkolu. Zjeżony i zły. Spojrzcie na "piękną" futrynę dzwi- tamtejsza normę. Bo kto byu się tym oprzejmował. 

*
Bardzo podobne obserwacje w różnicy w wychowaniu miała znajoma polka, ekonimistka mająca dziecko w tym samym przedszkolu. Synek chodził do żłobka i przedszkola, w znanym, a sześćset tysięcznym miescie. Placówek cieszacych się bardzo dobrą opinią bo "tu nie biją dzieci jak to jest podobno w innych przedszkolach w miescie". A ciekawostką jest, że dzieci gdy chciały pić leciały do ubikacji, gdzie pani nalewała im wodę ze starych, zardzewiałych  kranów. Nie zmieniano też kapci na buty  na wyjscie na dwór - małe stopki dusiły sie w jednym obuwiu cały dzień. Oczywiście małe buciki przynosiły piasek do sali i dzieci  bawiły się w brudnych salach.  W młodszych grupach w przedszkolu nie było codziennych godzin spania czy odpoczynku, więc wielokrotnie widywałam po kilka dzieci śpiących na krzesełkach z głowkami opartymi o ławeczki. Panie tłumaczyły, że dzieci "wszytkie zasnęły właśnie przed chwilą". Po wielokrotnych dyskusjach zaczełto kłaść przysypiejące dzieci na plastikowe niziutkie "prycze" wśrod reszty dzieci bawiących się i biegających im nad głowami. Mycie ząbków w przedszkolach tez nie jest praktykowane.

Oczywiście nie można na wszystko narzekać.  Z pewnościa Włochy, tamtejsze przedszkole i spotkani tam ludzie  z pewnością zostaną w naszych sercach. Wloskie przedszkole było usytuowane w niezbyt dobrze przystosowanej i słabo zadbanej, ale za to w antycznej Villi (na pierwszym zdjęciu). Usytuowanej na wzniesieniu nad przepięknym ogrodm pełnym pięknych roślin i palm, a zaodoptowanym na park z kilkoma atrakcjami dla maluchów.



Roślinnosć z parku obok Villa Stalder 

 

Gdy mówiłam komuś w Polsce, że Manuelek chodził do włoskiego żłobka i przedszkola zazwyczaj słyszę zachwyty i słowa podziwu. A niedowierzanie, gdy mówię, że nie było tak różowo.
Na szczęście nowa wychowawczyni Manuelka nie dziwiła się, bo poznała włoskie realia.
Przypomina mi się zdanie: "cudze chwalicie swego nie znacie".

Natomiast gdy moi włoscy znajomi słyszą o polskim przedszkolu ze zmienianym obuwiem, pojeniu dzieci wodą mineralną z butli z automatów, darmowym angielskim, codziennym myciu ząbków, dużych wygodnych salach i szatniach - złoszczą się. Bo nie lubią słyszeć, że gdzieś indziej jest dobrze, albo co gorsza lepiej.

A tymczasem my tu w Polsce, nie możemy nacieszyć się niezliczona ilością placów zabaw w naszej okolicy.

 

Pozdrawiamy !!!




***
PS. Proszę wybaczcie błedy w tekście. Synek się niecierpliwi i co chwila prosi o uwagę. Wszelkie zakłucacze utrudniaja mi pisanie poprawnie po polsku. A nie mam teraz czasu na sprawdzanie tekstu, bo własnie lecę robic obiad.
-->

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz